21:40

Wybór, którego nigdy nie było


Źródło: Fot.Maciej Stobierski/Teatr Zagłebia

    Po spektakularnym sukcesie "Korzeńca" czas na kolejne wspólne dzieło  Tomasza Śpiewaka i Remigiusza Brzyka w Teatrze Zagłębia. "Koń, kobieta i kanarek" -  prosta historia o córce sztygara, która boryka się z niechcianą ciążą, przeradza się we współczesny kontekst o niezależności kobiety, aborcji i próbie uciszenia ludzkiego sumienia.

    Można było się spodziewać, że nie będzie to łatwy spektakl. Połączenie tylu wymagających i poważnych wątków okalanych religijnością i regionalizmem, to odważny krok w dramaturgii Tomasza Śpiewaka. Na wartości artystycznej tejże sztuki z pewnością się nie zawiodłam. Było bez dosłowności i banalnych rozwiązań scenicznych. Metafora jest tutaj bazą przekazu, która nie daje widzowi jasnej odpowiedzi na wcześniej postawione pytania. To od nas zależy jej odbiór. Reżyser Remigiusz Brzyk nie próbuje narzucać nam żadnych, politycznie poprawnych racji, pozostawia nam wybór na stworzenie swojego indywidualnego poglądu na poruszoną w spektaklu tematykę, co niewątpliwie jest największym atutem tej teatralnej inscenizacji.

Źródło: Fot.Maciej Stobierski/Teatr Zagłebia

    To jeden z niewielu spektakli, gdzie najważniejszą rolę odgrywa wspólnota. Główna bohaterka (Edyta Ostojak) tak naprawdę przygląda się rozgrywającej się akcji, co jeszcze bardziej skupia na jej postaci uwagę. Sceny zbiorowe są kluczowe, szczególnie te przedstawiające w nieco groteskowym ujęciu hierarchię i charakter prawdziwej, górniczej rodziny. Przejawia się tu wiele odwołań do regionalizmu i konserwatywnego podejścia mężczyzn względem kobiet. Ich dominacja jest również mocno zaznaczona w charakterach postaci.

   Na wyróżnienie nie tylko zasługuje cały zespół artystyczny, ale również kilku aktorów, którzy zdecydowanie zawładnęli sceną. Wcielający się w rolę męża głównej bohaterki Piotr Żurawski, podtrzymuje dynamikę spektaklu swoją ekspresją oraz błyskotliwymi wypowiedziami wraz ze Zbigniewem Leraczykiem, czyli ojcem głównej bohaterki, głową rodziny oraz Piotrem Bułką zdeterminowanym księdzem, który walczy o odkupienie win, poprzez wybudowanie 50 m pomnika Św. Barbary. Momentami prześmiewcza i groteskowa kompozycja, która w zderzeniu z powagą tematyki, tworzy wręcz paradoksalne spojrzenie na wiele ludzkich zachowań.

Źródło: Fot.Maciej Stobierski/Teatr Zagłebia

    Mimo wszystkich pozytywnych aspektów, czuję pewnego rodzaju niedosyt finałowej sceny. Być może miała ona pozostawić widzowi pewną dozę refleksji, niemniej wraz ze spadającą energią i przejściem w pewną jednostajność, którą wprowadzała melancholijność  bohaterki, gdzieś zatracała się siła wyrazu, która towarzyszyła dotychczas. Krótki monolog końcowy, wypowiedziany przez Edytę Ostojak, porównująca swoją decyzję do efektu wybuchu bomby atomowej, jest powiedziany w tak lekki i niewinny sposób, że aż czeka się na jakiś mocniejszy, finalny akcent.

  "Koń, kobieta i kanarek" to spektakl, który jest  kopalnią alegorii i symboliki ludzkich odczuć, decyzji i wyborów, które nie są przekazane nam wprost. Być może właśnie po to, by każdy mógł doszukać się pewnej części spójnej dla siebie, ale jak powiedział narrator powieści, czyli "głupek z astmą i szpotawą stopą" w którego wciela się Michał Bałaga, wcale nie musimy zobaczyć naszego odbicia w tej historii. Jest to sztuka wymagająca sporej uwagi widza, ponieważ pozostawia mu wiele kwestii niedopowiedzianych, co wg mnie stanowi element łączący, przekazujący w domyśle całą wartość istnienia ludzkiego, który jest motywem przewodnim i o niego tak usilnie walczą wszyscy poza jedyną kobietą - która świadomie staje się śmiercią i niszczycielką światów, pomimo wyboru, którego najwidoczniej nigdy nie było.

M.C.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TOP