13:49

Mañana, fiesta i siesta



    Kto z nas pamięta jeszcze wakacje, kiedy liście mienią się już kolorami jesieni, a za oknem, o poranku wita nas deszcz i chłodny wiatr? Dla mnie dwumiesięczny odpoczynek nico się przedłużył... Ze słonecznej Majorki przywiozłam nie tylko niezapomniane wspomnienia, ale również naderwane wiązadła w kolanie. Wraz z moim powrotem do zimnej Polski, wracają również obowiązki. Tymczasem kilka wspomnień z miesięcznego pobytu na Wyspie Balearów, bo ich kultura i sposób na życie urzekły mnie, a w ich poznawaniu niestraszny był mi nawet gips.

   Chyba każdy z niecierpliwością i utęsknieniem wyczekuje  swojego mniej lub bardziej zasłużonego odpoczynku. Jeśli mam być szczera od bloga z całą pewnością go potrzebowałam. Przyznaję, że go zaniedbałam i pozostawiłam bez opieki przez prawie kwartał! Kiedyś jednak trzeba wrócić z nowymi pomysłami i zapałem do pracy,bo niestety bez tego post się sam nie napisze.



   Wracając do moich wspomnień. Wyspa jak wyspa. Słońce, morze, plaża i tętniące życie nocne. - Tak oceniają tę magiczną wyspę turyści. Jednak chyba to nie wszystko. Majorka to miejsce przede wszystkim urzekające architekturą i swoją historią, ale kto by się tym przejmował skoro na jednej z głównych ulic Palma de Mallorca już po północy, można poczuć się jak w najlepszej klubowej dzielnicy Miami?

   Mówiąc, że biegałam z aparatem i zachwycałam się katedrą Gaudiego oraz twórczością Joana Miro prawdopodobnie byłabym zmuszona skłamać. Tak niestety nie było. Katedra najpiękniejsza jest wczesnym rankiem, kiedy wszyscy turyści odsypiają nocne wojaże, a na ulicach można spotkać tylko nielicznych, którzy do hotelu dotrzeć jeszcze nie zdążyli. Tam nikt nie przejmuje się czy godzina jest szósta rano czy szósta w południe. Czas płynie wolno i swawolnie, a oni razem z nim.



   Nie wiem jak sytuacja porządkowa ma się w innych zakątkach Hiszpanii, ale na Majorce przede wszystkim ulice i trawniki są zadbane, nie to co w naszej malutkiej Polsce, gdzie idąc chodnikiem czujemy się prawie tak samo jak żołnierz na polu minowym. Choć muszę przyznać, że stęskniłam się trochę za krajem, a już z pewnością za jedzeniem. Paella owszem smakowała, ale żeby przebiła chociażby naszego schabowego czy śląską roladę z kluskami i modro kapustą? Nie sądzę...

  Jednak nie unika to wątpliwości, że jest to raj dla smakoszy. Poczynając na malutkich barach tapas, a kończąc na eleganckich restauracjach, można stracić fortunę, ale za to naprawdę zasmakować hiszpańskiej kuchni. Branża gastronomiczna to prawdziwa żyła złota, szczególnie na takiej wyspie jak Majorka, gdzie życie toczy się w okresie letnim, kiedy przyjeżdżają stada wygłodniałych turystów z całego świata. Chociaż Hiszpanie nie próżnują pod tym względem i nie szczędzą na stołowaniu się w restauracjach. To stanowi dla nich pewnego rodzaju obrzęd, podczas którego raczą się rozmową i wręcz celebrują posiłek, bo to najważniejsze. Co powinien wiedzieć każdy turysta żądny poznania prawdziwej hiszpańskiej siesty? Zdecydowanie dopiero po 23 możemy poczuć tę atmosferę, kiedy my staramy się już nie podjadać, oni dopiero rozpoczynają najważniejszy punkt dnia.



    Mając cały długi miesiąc, oczywiście zdążyłam poznać kilku sympatycznych Hiszpanów. Alejandra nie tylko pokazała mi zabytki, ale również zabrała do najlepszej lodziarni na Majorce, a Joan opowiedział mi co nieco o historii oraz o poczuciu swojej odrębności. Hiszpania ma za sobą swoje czasy świetności jak i wojen domowych. Mój przyjaciel przyznał, że u niego w domu od zawsze mówiło się po katalońsku, a hiszpańskiego nauczył się w szkole oraz z telewizji. Jak wyznał nie czuje się prawdziwym Hiszpanem, a jak sam siebie określił Majorkaninem. Choć z drugiej strony jest oburzony, kiedy niektórzy w sklepie czy restauracji pytają go skąd pochodzi, ponieważ kiedy mówi po hiszpańsku jego akcent jest nieco inny.


    O tej magicznej wyspie, która zachwyca widokami oraz otwartością ludzi, mogłabym pisać i pisać. Bardzo żałuję, że nie odwiedziłam wszystkich zakątków Majorki, ale w miesiąc jest to raczej niemożliwym do dokonania. Mój pobyt zaliczam do udanych, mimo że nie zawsze było tak różowo. Szczególnie wtedy, kiedy zgubiłam się w tym wąskim labiryncie, ciasnych uliczek, a nikt kogo spotykałam na swojej drodze, nie był w stanie mi pomóc, przez nieznajomość języka. Co później okazało się dla mnie wielkim zdziwieniem, kiedy nawet bezdomny na przystanku autobusowym potrafił zapytać mnie po angielsku o jedno euro. 

  Z czasem nauczyłam się kilku hiszpańskich słów, ale te dwa słowa zapadły mi najbardziej w pamięć, czyli mañana (jutro, rano) i tranquila (spokojnie). Właśnie je słyszałam najczęściej oczekując na autobus, który czasami przyjeżdżał, a czasami musiałabym pewnie czekać na niego do jutra, bo przecież tam wszyscy mają czas...

M.C.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TOP