19:16

"Rewizor" - nowa produkcja Teatru Telewizji


    Strach przed władzą i absurd niewinnej pomyłki wkrótce na ekranach. Premiera nowego spektaklu Teatru Telewizji w reżyserii samego Jerzego Stuhra "Rewizor"  Nikołaja Gogola, odbędzie się już 24 listopada o godz. 20:25 na antenie programu pierwszego TVP. Na wczorajszym pokazie przedpremierowym miałyśmy okazję obejrzeć nową produkcję Telewizji Polskiej oraz  Narodowego Instytutu Audiowizualnego jak i  porozmawiać z twórcami.

   Muszę przyznać, że byłyśmy nieco zaskoczone zaproszeniem TVP na przed premierę "Rewiozra", jednak z chęcią z niego skorzystałyśmy. Po długiej podróży do Warszawy i próbach odnalezienia drogi do Kina Muranów, w którym odbył się pokaz, zasiadłyśmy na jego widowni i po raz kolejny zostałyśmy pozytywnie zaskoczone.

   
   Premiera spektaklu w połowie listopada, ale my już ze spokojem ducha możemy powiedzieć, że jest to jeden z lepszych spektakli Teatru Telewizji. Akcja komedii rosyjskiego dramaturga Nikołaja Gogola, rozgrywa się na prowincji, w małym miasteczku, gdzie korupcja nie jest nikomu obca. Tymczasem do władz dociera informacja o przybyciu dygnitarza z Petersburga, czyli tytułowego rewizora, który przyjeżdża by przeprowadzić kontrolę urzędu w mieście, co więcej działając incognito. Wieść ta sprawia, że wszyscy mieszkańcy z urzędnikami na czele popadają w popłoch i za tajemniczego urzędnika z Petersburga biorą zwykłego gościa miejscowej gospody, który bystrze wykorzystuję absurdalną pomyłkę.

Tuż po obejrzanym spektaklu, udałyśmy się do foyer, gdzie miałyśmy okazję porozmawiać z Jerzym Stuhrem, reżyserem oraz odtwórcą jednej z głównych ról. 


ANK: Jak łączy Pan granie i reżyserowanie jednocześnie i jak wyglądało to w przypadku "Rewizora"?

Jerzy Stuhr: Mam już dosyć wprawioną ekipę, która wie kiedy może mnie pytać jako reżysera, a kiedy musi mi dać spokój, jako aktorowi. Pod tym względem mam komfort pracy. Oni to wiedzą i zdejmują mi w pewnym momencie wiele problemów z głowy, żebym mógł się skupić. W filmie też to robię, tylko że tam nie ma takiej wagi tekstu, a tu w tak pięknym tłumaczeniu Juliana Tuwima musi być wszystko precyzyjnie dopracowane. Przede wszystkim miałem tutaj wspaniałą pomoc operatorską. Pani Jola Dylewska zrobiła piękne zdjęcia i ona wymyśliła cały ten sztafaż wizualny. Ja zajmowałem się tylko inscenizacją, bo jak przystępuję do zdjęć to wiem, że muszę się skupić bardziej na aktorstwie. Ja już nic nie improwizuję na planie, bo bym się pogubił. W związku z tym robię wiele prób i w ten sposób zespół jest bardzo dobrze przygotowany.

ANK: Tytułową rolę rewizora powierzył Pan debiutantowi, który bardzo dobrze sobie z nią poradził. Jak więc wyglądała ta współpraca?

JS: Była to ciężka praca pedagogiczna. Adama Serowaniec zobaczyłem w spektaklu w Teatrze Polonia "Miłość blondynki" teatru OCH. Szukałem kogoś takiego, kto by kompletnie odstawał od tego towarzycha tych urzędników. Zależało mi, żeby był to ktoś i inaczej ubrany, i miał zupełnie inny sposób zachowania. Chciałem zderzyć te dwa światy, ale później zaczęła się naprawdę ciężka i trudna praca, jednak powoli po każdej kwestii i zdaniu udało nam się to wszystko wypracować.

ANK: Jeżeli chodzi o młodych aktorów to czy te dzisiejsze zmniejszone wymagania, o których tyle się mówi, przekładają się w jakiś sposób na ich grę aktorską?

JS: Oczywiście, że tak. Głównie problem polega na tym, że młodzi nie mają cierpliwości ćwiczenia swojego warsztatu, bo to prawdę mówiąc jest nudna robota. Natomiast od dzieciństwa są przyzwyczajani żeby uczyć się tego co lubią. A w zawodach artystycznych są przecież przedmioty, których z punktu da się nie lubić. Kto lubi ćwiczyć dykcje albo impostacje głosu? To są nudne rzeczy, a żeby coś osiągnąć, trzeba to ćwiczyć. Ostatnio zauważam duże trudności w dopasowaniu warsztatowym młodego człowieka. To jest jedyny problem, bo wyobraźnię oni mają wspaniałą, więcej wiedzą, mają większy dostęp do informacji przez internet, ale nie mają cierpliwości ćwiczenia.

ANK: Dlaczego zdecydował się Pan na umiejscowienie akcji w plenerze, a nie w studiu? Dlaczego wybór realizacji padł właśnie na  miasto Stary Sącz?

JS: Dzisiaj widz oczekuje zupełnie innego standardu. Młodsi widzowie nie wytrzymaliby, gdyby był to spektakl nagrywany w studio. To się kłóci z dzisiejszym odbiorem telewizji. Oni już są tak przyzwyczajeni do natłoku obrazu, do tej werystyki, że ja nawet nie potrafiłbym zrobić tego w ten sposób. Od razu wiedziałem że musi to być w plenerze, co było również problemem, bo podrażało cały projekt. Zaczynając rozmowy ze scenografem, powiedziałem mu, że muszą to być góry. Szukaliśmy obiektu, gdzie wszystko mogło być w obrębie paru kilometrów, ze względu na koszty produkcji i jakoś ten Stary Sącz wpasował się idealnie.

ANK: Czy są plany na kolejne projekty Teatru Telewizji w pana reżyserii?

JS: Jedno wiem na pewno. Szkoda by mi było odłożyć tę wiedzę, którą posiadam na temat literatury rosyjskiej i nie przełożyć jej na ekran czy na deski teatru. Jak się okazuje, mam już duży bagaż doświadczeń. Całe życie grałem w tym Dostojewskim, zmagałem się z Czechowem, no i kilka innych zmagań z Gogolem też było. Zaskoczył mnie Pan dyrektor telewizji, wspominając o "Martwych duszach". Jeżeli taka propozycja by padła, warto byłoby z niej skorzystać, ale on zawiesił mi już bardzo wysoko poprzeczkę. To już nie jest utwór dramatyczny, tylko powieść, którą trzeba adaptować, a to jest trudna sztuka. Chociaż może to jest właśnie pociągające...

Jak sam Pan Jerzy wyznał, czeka na opinie widzów po emisji, a na ekranie pojawią się m.in. Agata Kulesza, Piotr Cyrwus, Zbigniew Zamachowski, Dariusz Gnatowski, Grzegorz Mielczarek, Marek Kalita, Sławomir Bodziony, Janusz Michalik, Tomasza Schimscheiner, Roman Gancarczyk, Jacek Romanowski oraz po raz pierwszy na ekranie Nina Minor i Adam Serowaniec.  

Nasz dzień był pełen wrażeń, podróż już niekoniecznie (o mały włos spóźniłybyśmy się na pociąg), ale jednego jesteśmy pewne, że nowa produkcja Teatru Telewizji bez dwóch zdań jest warta obejrzenia.

M.C. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TOP