15:07

Wszyscy kochają zwycięzców, więc nikt nie kocha mnie - być jak Sally Bowls


    Zamykam oczy i wyobrażam sobie siebie jako Sally Bowls. Tańczącą i śpiewającą w kabarecie, która sypia co noc z innym mężczyzną. W sumie, wspaniały pomysł na życie, ale raczej nie na długo. Potem pojawiają się wyrzuty sumienia, samotność i w najgorszym wypadku choroba weneryczna. Teraz wy wyobraźcie sobie siebie (piszę do kobiet, do płci przeciwnej przejdę zaraz) jako Velme Kelly, która zabija swojego męża, bo zabawia się z jej siostrą. Trafia do więzienia, ale i tak zostaje wypuszczona! Cudowne, bezprawne lata dwudzieste. 
    
     Przestałam patrzeć na musicale przez pryzmat „High School Musical”. Naturalnie, po takim filmie mogłam stracić szacunek do tego gatunku. Zrobiłam to jednak bezmyślnie. Nie można tracić szacunku do całego gatunku filmowego przez jedną, nieudaną produkcję. Zapomniałam o tym, wyrzuciłam nienawiść i teraz inaczej patrzę na musicale. Jak śpiewa Sally Bowls „(...)życie kabaretem jest”. W tych słowach kryje się całość zupełnie nierealnej dla nas egzystencji. Kto teraz bez skrupułów zabije partnera? Podejrzewam, że jest parę takich osób, ale ich żywot szybko oddany zostaje więzieniu. Takie historie wymyślane są by w jakiś sposób zaspokoić pragnienia i ciekawość widza. W końcu takie wydarzenia nie dzieją się obok nas, częściej na szklanym ekranie. Chociaż „Chicago” opiera fabułę na prawdziwej historii morderstwa z 1924 roku.


   Teraz coś dla was, Panowie. Teraz wy zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie siebie jako Richarda Gere'a w roli Billy'ego Flynne'a. Nie wystarczy, że gość jest super przystojny, to ma do czynienia z tajemniczymi, seksownymi kobietami, a za każdą sprawę dostaje 5 tysięcy. Żyć nie umierać! Obsadę mamy w komplecie, więc zaczynamy spektakl! Czy dobrze czujecie się w swej kreacji? Ja jako Roxie Hart czuje się okropnie. Cały czas myślę o tym, czy w dzisiejszej gazecie pojawi się o mnie artykuł. Odczuwam presję, że już nikt nie będzie chciał czytać o zdesperowanej maniaczce, która myśli tylko o śpiewaniu, tylko o tym by znaleźć się na scenie.

 
   Może jednak życie lat 20 czy 30 nie było usłane różami? Było pełne cierpień i brakowało w nim stabilizacji. A gdzie ta prawdziwa miłość? Książę na białym koniu już dawno pogalopował w siną dal z inną kobietą, równie naiwną, wierzącą w wielką karierę na estradzie.
   
    W jakie role chcecie dziś wejść? A może chcecie być sobą? Czy banalność bycia we własnej skórze, głoszona przez dzisiejszą popkulturę nie zabiją roli waszego życia? Za dużo pytań jak na jeden raz. Sami możecie wyreżyserować swój spektakl ze swoją obsadą, na scenariusz raczej macie wątpliwy wpływ, ale na własną postać jak najbardziej! Ja bym się nie oglądała na sławne żywoty gniewnych morderców o rozpustnym stylu życia. Przecież każdy z was gra Oscarowe role...

                                                                                                                                             M.O.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TOP