16:44

Kobieta krzyczy, światło gaśnie, nikt nie spotkał nikogo...


Fot. Krzysztof Lisiak
   Oschła i bezgraniczna. Czy taka powinna być miłość? Czy tylko wtedy, kiedy coś pozostaje niedopowiedziane,  jest możliwa namiętność i bezmiar pożądania? „Nikt nie spotyka nikogo”  spektakl duńskiego dramaturga oraz scenarzysty Petera Asmussena w reżyserii Pawła Partyki. Opowieść o skomplikowanym, ale prawdziwym pragnieniu bliskości.

   Pierwszy raz zdarzyło mi się obejrzeć artystyczną dogme. Nigdy wcześniej o tym nie słyszałam. Jak przeczytałam dokładniej „Dogma 95 - to manifest niezależnej grupy, skandynawskich twórców filmowych (...) najważniejszą jej ideą była rezygnacja z efektów specjalnych i innych dodatków odciągających uwagę od opowiadanych historii oraz gry aktorów. ”  Na deskach teatru wygląda to zupełnie inaczej niż w filmie.  Założenia są takie same, ale różnią się od siebie z racji formy przedstawienia. Bardzo uboga scenografia, brak kostiumów, akcja rozgrywająca się w półmroku. Na scenie tylko drabina, krzesło i gdzieś, obojętnie zwisająca żarówka. Najważniejsi byli tutaj bohaterowie, a dokładniej intymność relacji między nimi. Bardzo trudnym zadaniem dla aktora jest wytworzyć taki klimat, by widz mógł poczuć się uczestnikiem sztuki, a nie tylko jej biernym odbiorcą.

Fot. Krzysztof Lisiak

  Wszystko rozgrywało się na Scenie w Malarni Teatru Śląskiego im. St. Wyspiańskiego w Katowicach, gdzie panuje bardzo kameralna atmosfera, idealna dla tego typu spektaklu. Ja poczułam się bardziej jak obserwator, osoba trzecia przyglądająca się całej sytuacji z boku. Dostrzegająca to co było niezauważalne dla dwójki, która nie potrafiła się zrozumieć i odnaleźć. Problematyka sztuki była bliska każdemu, ponieważ prędzej czy później każdy z nas stanie przed dylematem prawdziwej, aczkolwiek trudnej miłości. 

   Autor bardzo przewrotnie ją pokazał. Z reguły mówi się o jej pozytywnych aspektach. W dramacie skandynawskim miłość przedstawiana jest raczej w negatywnym świetle. Oziębłość w stosunku do drugiej osoby i strach przed uczuciem, jednak bez wprowadzenia emocjonalnego chaosu. Po obejrzeniu "Nikt nie spotyka nikogo" zrozumiałam istotę wielu dzieł skandynawskich twórców. Zazwyczaj są one surowe, a charakter postaci jest w pewien sposób ograniczony. Brak tutaj roztkliwiania  i uzewnętrzniania, każda emocja jest "niedopowiedziana". W tym jednak tkwi sedno, czyli ukazanie prawdziwego oblicza tragizmu.

Fot. Krzysztof Lisiak
 
  W rolach głównych wystąpili Karina Grabowska oraz Andrzej Dopierała. Może nie na początku, ale z pewnością na końcu, poczułam się częścią świata ich postaci. Było to naprawdę niezwykłe doświadczenie, ponieważ taka intymność na scenie, nie zdarza się zbyt często. Interpretacja ich relacji staje się zagadką dla widza. Popadanie w wiele skrajności w każdej ze scen symbolizuje, przedstawienie nie tylko jednego związku, ale kilku. Kilka odmiennych osobowości, innych relacji wszystko ukryte w niedopowiedzianej myśli. Tak naprawdę dla mnie, wciąż pozostaje niewyjaśnione to, czy spotkanie tych dwojga w ogóle miało miejsce. 

M.C.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TOP