Fot. Krzysztof Lisiak |
Podobno nikt z nas nie jest do końca normalny, więc jaką mamy gwarancję, że żyjemy wśród ludzi w pełni poczytalnych? Być może już przywykliśmy do otaczającego nas obłędu. Spektakl Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach "Lot nad kukułczym gniazdem" w reżyserii Roberta Talarczyka skłania do nie jednej takiej refleksji.
Wariaci żyjący w zakładach psychiatrycznych, każdy z nich ma swój indywidualny świat, który z kolei jest zamknięty w świecie wykreowanym przez psychiatrów i pielęgniarki. Świat idzie naprzód, a wariatów przybywa. Tych co nie potrafili poradzić sobie, odnaleźć się w realiach po prostu zamyka się i tworzy dla nich inną rzeczywistość. Każdy dzień wygląda tak samo i nie jest to dla nich istotne. Do czasu pojawienia się McMurphy'ego.
Odrzutka społecznego, który po spędzeniu czasu w więzieniu zostaje skierowany na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Postanawia przeprowadzić rewolucję chcąc doprowadzić do ucieczki i złamać wszelkie zasady panujące w zakładzie. Uświadamiając przy tym chorych w jakim kłamstwie żyją, a siostra Ratched, która nad wszystkim sprawuje pieczę, "nie jest dla nich jak matka, ale jak wredna suka."
Fot. Krzysztof Lisiak |
Niepokój, a zarazem ciekawość, wzbudzili w widzach pacjenci szpitala psychiatrycznego przechadzający się po foyer. Aktorzy bardzo dobrze nabudowali napięcie poprzez swoją obecność, wprowadzając w przestrzeń zakładu dla umysłowo chorych, gdzie toczyła się akcja sztuki. To w jaki sposób spektakl "zagnieżdża" się w umyśle i pochłania widza od wewnątrz jest zdumiewające, nie sądziłam, że będzie on miał również w jakimś stopniu psychologiczny wpływ na odbiór. Jest to przede wszystkim zasługą bardzo dobrej gry aktorskiej. Miałam obawy, że postacie będą odwzorowaniem bohaterów ekranizacji filmowej, jednak moje wątpliwości zostały rozwiane tuż po wejściu na scenę Dariusza Chojnackiego (Patrick McMurphy), który zdecydowanie wygrał ten spektakl naprawdę swobodną i nadzwyczajną kreacją. Naturalność aktorów jest jednym z ważniejszych atutów dla "Lotu nad kukułczym gniazdem".
Fot. Krzysztof Lisiak |
Koncepcja buntu jest głównym wątkiem spektaklu. Ukazuje ważny schemat społeczny (mnie osobiście skojarzyło się z komunizmem, który był obecny w naszym kraju jeszcze całkiem niedawno).
System panujący w szpitalu, który może zostać zaburzony przez jednego człowieka, który od samego pojawienia się toczy zażartą walkę z siostrą Ratched (Katarzyna Brzoska). Postać Patricka McMurphy'ego jest synonimem jedynego tak naprawdę głosu odwagi, który próbuje doprowadzić do rozłamu. Wódz (Grzegorz Przybył) najbardziej zamknięty z pacjentów, udający głuchoniemego, któremu McMurphy otwiera oczy, pozwala uwierzyć we własną siłę, uwalnia go od jego wegetatywnej egzystencji po zabiegu lobotomii. Stając się jednocześnie symbolem indiańskiej wolności.
Fot. Krzysztof Lisiak |
Każda z postaci jest ważnym elementem układanki i przechodzi bardziej lub mniej znaczącą zmianę pod wpływem McMurphy'ego. Reżyserowi Robertowi Talarczykowi udało się zrobić sztukę, która jest zdecydowanie ponadczasowa, skierowana do młodego widza, bo taki też ma charakter, który wzbogaca mocne brzmienie muzyki. Nowa, świeża i odważna interpretacja powieści Kena Keseya, gdzie najmniejszy szczegół został idealnie wpasowany w konwencję. Jeden ze spektakli, który moim zdaniem nie tylko był reklamowany jako dobry, ale po prostu stał się jednym z lepszych na śląskiej scenie teatralnej. Każdy z młodych widzów oczywiście nie tylko, powinien zobaczyć i być może nabrać odrobiny dystansu do otaczającego nas świata, bo w końcu wszyscy gdzieś w głębi jesteśmy pełnymi buntu wariatami.
M.C.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz