![]() |
Kino trochę się natrudziło, by
odciąć się od konwencji teatralnych i uzyskać miano sztuki.
Niektórzy mówią, że kino zaczęło być sztuką dopiero po filmie
Orsona Wellesa „Obywatel Kane”, czyli po 1941. Ale jak można
przyznać takim ludziom prawdę? Co z wszystkimi filmami doby
ekspresjonizmu niemieckiego, co z Luisem Bunuelem, co z Meliesem,
gdzie w tym wszystkim Eisenstein, Chaplin, Griffith? Pomijając fakt,
że bracia Lumiere nie sądzili, że z kinematografu coś będzie,
traktowali to jako zabawę, to ich grudniowa projekcja filmu w 1895
jest uznawana za początek kina.
Tak jak napisałam
wcześniej, jakiś czas trwało by kino odcięło się od teatru. W
kolejnej produkcji Teatru Śląskiego „Cinema”, kino powróciło
tam, skąd chciało jak najszybciej uciec. Jednak teatr postarał się
o to, byśmy sądzili, że jesteśmy w kinie. Opowieść o tym, jak
trudno zrobić karierę, została osadzona 'na oko' w latach 20 XX
wieku. Spektakl jest wynikiem polsko - włoskiej kooperacji, gdzie
reżyseria, scenografia, kostiumy to pałeczka włochów, aktorzy i
grupa techniczna jest polska. Szkoda, że ta kooperacja nie poszła dalej
i nie zostali zaangażowani włoscy aktorzy. Lecz sam fakt, że do
takiej kooperacji doszło jest plusem dla Teatru Śląskiego. Mogę
pochwalić scenografię i technicznych, którzy w błyskawicznym
tempie zmieniali makiety, panowali nad światłem i muzyką.
Źródło: Teatr Śląski/ Fot.Krzysztof Lisiak |
Muszę przyznać, że średnio lubię kino nieme. Może inaczej. Zależy o jakim mówimy okresie, ale burleska do mnie nie przemawia. Niestety ten spektakl był zrobiony właśnie w owej konwencji. Ten typ kojarzy mi się z ludźmi do których był kierowany, prostych, niewykształconych, potrzebujących płytkiego przekazu, żeby za bardzo nie główkować. Wiem, że pierwsze filmy nie mogły pochwalić się rozbudowaną fabułą, ograniczała je długość taśmy. Bardzo lubię Pana Charliego, bo choć jego filmy są bardzo zabawne, to jednak wszystko w około jest dramatyczne. Także Murnau robi coś fantastycznego z klimatem swoich filmów, Nosferatu jest majstersztykiem w budowaniu napięcia i wręcz gotyckiej fabuły. No i mój ulubiony „Pies andaluzyjski” Luisa Bunuela i Salvadora Daliego, z którego surrealizm kipi na wszystkie strony.
![]() |
http://www.dziennikteatralny.pl/artykuly/w-teatralnym-iluzjonie.html |
Może przestanę wychwalać dzieła kina niemego,
ale powrócę do spektaklu. Muszę przyznać, że na ten kierunek czy
gatunek jaki obrali twórcy, sceny były mocno przeciągnięte. Gra
aktorów była dobra, ale biedna dziewczyna była za bardzo przerysowana, a młody fotograf w scenie gdzie biega po scenie i
kręci pupą, jest męczący. Zostaje najlepsza jak dla mnie rola
bogatego biznesmena i rola divy. Jest w porządku, ale niewiele więcej potrafię dodać. Wracając do technicznych zagrań,
cudowne było użycie kurtyn do zwężania „ekranu”. Był to
najlepszy zabieg zastosowany w spektaklu, idealnie wpisujący się w
tematykę. Ostatnia scena, gdzie trzy divy które zostały wystawione
na ołtarzyku i przyciągały do siebie dwóch mężczyzn była
zdumiewająca. Szczególnie wtedy, gdy zostały już zasłonięte
kurtyną, na której był wyświetlany z projektora obraz, wtedy to
mężczyźni zaczęli sobie przypominać co się stało w nocy. One
pojawiły się podświetlone, a ich postura przebijała się i prześwitywała przez
kotarę. Przepiękny zabieg.
Źródło: Teatr Śląski/ Fot.Krzysztof Lisiak |
Spektakl mi się podobał. Pomysł też był ciekawy. Przyznam, że często mnie nużył, jednak widać było dużą pracę wykonaną nad scenografią. Kostiumy były dobre, jednak po wpisach na temat spektaklu spodziewałam się jeszcze lepszych kostiumów. Myślę, że Teatr Śląski stać na więcej, życzę im by stali się jednym z najlepszych polskich teatrów.
Najgorsze, już poza spektaklowe wydarzenie, to
wymuszone brawa. Oczywiście, publiczności się podobało, bo i
miało co, ale aktorzy bardzo szybko wracali na scenę, kłaniali się
i oczekiwali by publika wstała. Szkoda, że było to dla niektórych tak widoczne.
Magdalena Olszynka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz